28 29

dzien 28
Eating – Espeyrac (le Soulie)

Sniadanie po francusku. nie wiem kto to wymyslil ale na pewno nie ktos kto wypocil poprzedniego dnia milion kalorii podczas calego dnia marszu przez gory z ciezkim batogiem na plecach. Czekolada do picia i chleb z dzemem. Moje cialo az krzyczy o mieso. Nie jadlem takiego frykasa od paru dni. tutaj nawet zbutnio nie ma kielbas. jest w sklepach jeden rodzaj, jakies salami i tez kosztuje krocie.
Napchalem sie wiec tym chlebem z dzemem i wio na szlak. Dzis spokojna trasa z umiarkowanymi podejsciami. nastepne schronisko z zielonej fali donativo za 19km.
Nieco ukryte za zywoplotem wiec je przegapilem. Zmylil mnie tez Niemiec za ktorym szedlem dobre 10km. musialem kilometr sie wrocic ale warto bylo. prowadzace je 3 emerytki – Hiszpanka, Francuzka i Niemka odrazu poczestowaly mnie kawa i ciastkami. jak pierwszy dostalem najlepsze lozko – w osobnym pokoju.
Wszamalem stara bagietke scisnieta w plecaku od dwoch dni i punkt 14 rozpoczalem uzupelnianie notatek i dziennika. Potem pranie a pod wieczor moze nawet obiad ;-)
Jak wroce do Polski pierwsze co mi se marzy to przepyszny obiad z wielkim kawlem mięcha. Camino uczy szacunku do pokarmu. Sa momenty gdy jedzenia na mojej drodze jest albo za malo albo jest to tylko jakis zapychacz zoladka. Po paru dniach naprawde nabiera sie swiadomosci slow „..chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj..”.

dzien 29
Espeyrac – Conques

rano wreszcie jakies lepsze sniadanie. Widac ze Niemka i Hiszpanka tez ustalaja menu. Zauwazylem zreszta to juz przy obiedzie w sklad ktorego wreszcie wchodzilo mieso.
W tej oberży poznalem caly zastep pielgrzymujacych kobiet. Babcia z nastoletnia wnuczka, oczywiscie zero po angielsku. Dalej kolejne 2 Francuzki, studentki wiec angielski znaly w miare. Wreszcie moglem z kims pogadac. Angielskojezyczna okazala sie tez Pani z Japonii pracujaca we Francji. taka to grupa poszlismy do conques a to niecale 20km. po drodze mala wymiana zdan co bedziemy robic po powrocie z Camino i po co to wszystko w ogole, koło Ezehiela i jak to w zyciu lubi sie czasem poskladac calosc. historia zaslyszana…
Paryzanin, kierowca autobusu, zawsze chcial isc na Camino ale twierdzil ze nigdy nie wezmie urlopu az na 2 miesiace… Niedaleko miesca w ktorym mieszkal znajdowal sie jego ulubiony pub, w ktorym lubil spedzac co jakis czas wieczory z kumplami. Jezdzil tam autem a wracal zawsze na pieszo. Ale jeden wieczor byl cholernie ulewny. Lekko wstawiony postanowil wrocic wiec furą. Zatrzymali go tuz za rogiem. Stracil prawko na 2 miesiace. Odrazu poszedl na Camino.
Rozwazajac takie i inne okolicznosci doszlismy spacerkiem do Conques. Perła na trasie. Gdyby nie samochody mozna by calkowicie poczuc sie jak w sredniowieczu. Wspaniala katedra a w niej… koncert ze spektaklem swiatel. Nigdy bym nie pomyslal ze cos takiego mnie spotka i to w tej cenie – zakwaterowanie z wyzywieniem za 10€. Jeszcze grupa poszlismy na piwo do restauracyjki przy glownym placu. Jedynie cena mi nie smakowala – 3,60 € za 0,25 litra. Na szczescie Megumi szarpnela sie i zaplacila za nas wszystkich.