…33,34

dzien 33
Cajarc – Varaire

Niedzielny poranek – pelen komfort. Skoro musze byc dopiero na 11 w kosciele to odpoczywam… od 7:00 zaczynam wklepywac w koma tresci wpisow na bloga. Trwalem w blogostanie do 8:45 gdy przyszla wlascicielka gite i powiedziala palcem z doba hotelowa konczy sie o 9:00. Nici wiec ze spaghetti na sniadanie. Uwinalem sie w 15 minut i poszedlem do centrum szukac internetu. Dorwalem go przed centrum informacji turystycznej. Dwadziescia minut uzywania i dostalem bana na pol godziny. No nic.. zjem w tym czasie sniadanie w najwykwintnieszym miejscu miasta czyli na betonowym murku. Zjadlem, wyslalem reszte maili ze zdjeciami do wpisow, pare slow na skypie i ban nr 2. Ale i tak musialem konczyc bo bylo tuz przed 11. Akurat trafilem na odpust. Nabizenstwo trwalo 1,5 godziny. Lokalna zakonnica Anette zostala scieta podczas rewolucji francuskiej.. przynajmniej tak zrozumialem.
Tak czy inaczej o 12:30 rozpoczelismy z Florianem marsz, ktory zakonczyl sie w malym gite w pieknej wioseczce. Kolacja jak nie trudno sie domyslic – spaghetti… kurcze, musze urozmaicic menu.
Po posilku poszedlem rozejrzec sie po rewize. Bążur do babci i dziadka. cos tam do mnie zagajają ale nie wiele rozumiem a odpowiedziec moge jeszcze mniej. Tlumacze jak potrafie – nieco po angielsku, troche po niemiecku i amper po francusku no i prace ręczne. Rozmowa jednak szybko sie skonczyla bo oni mojej kompilacji nie zatrybili. Na prawde zabawne sa te moje rozmowy z Francuzami, bardzo sympatyczne… sympatyczne i krotkie.

dzien 34
Varaire – Cahors

O 7:20 z Florianem wystrzelilismy z gite jak z procy. Chcielismy zalapac sie jeszcze na kojacy chlod poranka. Soleil powoli dawalo po karku ale na szczescie wiatr w tak gorzystym terenie jest wszechmocny. Do ok. 10 mielismy wiec ciechocinek. Potem pora na sniadanie w lesie. Polowe warunki wzmagaja apetyt.
Nie dlugo potem trafilismy super miejscowe. Bar z kawa donativo i wifi za frajer. Mielismy zacny czas wiec odpoczynek jak znalazl. Dobre 40 min kolejnej przerwy.
Wlasciciel tego przybytku cieszyl sie z kazdego goscia. Przywital nas osobiscie, pytal skad jestesmy, dokad zamierzamy dotrzec. Interesowaly go rowniez nasze przygody podczas naszej pielgrzymki… Entuzjazm niektorych napotkanych osob bede musial przetransferowac do siebie tak mi sie podoba.
Dotarlismy do Cahors okolo 16. Odrazu trafilismy na punkt informacji pielgrzymkowej – napoje i ciastka za darmo. Nie wiem czy po mojej wizycie nie zmienią tej zasady..
Tak czy inaczej dostalismy mape z zaznaczonymi aubergami. Tu postanowilem rozstac sie z Florianem bo on walil do pierwszej lepszej a ja zamierzalem przetrzepac miasto w poszukiwaniu gite donativo. W miedzyczasie nawinal sie Tom z Belgii. Juz pare razy sie spiknelismy i na trasie i na miejscowkach. Dolaczyl sie do moich poszukiwan. Ale zadnej aubergi donativo w Cahors nie bylo. Zatrzymalismy sie w zwyklym gite-akademiku. Zjawili sie inni pielgrzymi, z ktorymi juz sie mijalem.
Oni to zaprosili mnie na obiad. Spaghetti oczywiscie. Przed tym incydentem jednak poszedlem na zkupy. Puszka fasoli (500g) i 2 z pomidorami (po 300g) kupilem z zamyslem upichcenia swojego obiadu za 1,20€. Ale skoro dostalem zaproszenie to puszeczki doniose sobie na kolejna mete :-)
Miasto piekne! Rzeka utworzyla polwysep, na ktorym Cahors roslo przez lata. Dzis potezne obronne mosty robia na zwiedzajacych ogromne wrazenie a spokojna i zarazem emanujaca energia atmosfera sprawia, ze chce sie tu zostac. Ja zapamietuje Cahors jako kolejne miejsce do ktorego pragne kiedys wrocic bo jutro musze ruszac dalej.