camino – dzień 52

Pielgrzymka do Santiago de Compostela
Dzień 52
03.08.2012.

Los Arcos – Logroño

Trzaskanie drzwiami czy szeleszczenie workami to norma. Niektórzy bowiem, bez wyobraźni, zachowują się jakby byli sami w alberdze albo jakby wyświadczali przysługę innym budząc wszystkich naraz o 5 rano. Nie ma rady na takich, trzeba się odwijać ze śpiwora, pionizować i uczyć cierpliwości.
Ze schroniska wyszedłem tak szybko jak się dało. Na szczęście kiedy już zrobi się ten pierwszy krok na trasie to wszystko schodzi z człowieka. Poranne lekkie rześkie powietrze budzi znacznie przyjemniej niż ugniatane foliowe worki, zapinane zamki czy zatrzaskiwane drzwi. Rękawy od polaru zaciągnięte na dłonie, kołnierz zapięty szczelnie pod sam podbródek i szybsze tempo marszu zdają się rozgrzewać ciało ale wewnętrzny ogień robi to znacznie lepiej. Na trasie nie widziałem nikogo niezadowolonego, każdy idzie przed siebie tak dobrze jak tylko potrafi. Nie ma narzekań na upał czy zimno, przeszkody stają się oczekiwanymi okazjami na określenie swoich możliwości. Tutaj kryzys jest szansą na coś lepszego, każdy skrycie czeka na pojedynek ze swoją wewnętrzną granicą wytrzymałości.

Przemaszerowałem kilka kilometrów i gdy tylko chłód nieco odpuścił, zatrzymałem się na śniadanie przy przydrożnym pielgrzymim stole . Widoki na fantazyjnie rozczesane pola otoczone górami są znacznie bardziej inspirujące niż albergowa stołówka.

W następnym miasteczku – Viana, namierzyłem bazar, zupełnie jak nasz polski. Stragany z owocami kusiły kolorami… kupiłem kilka nektarynek. Na końcu tej mieściny rozłożyłem się na designerskich ławkach by chwilę odpocząć i coś przekąsić. Zauważyłem coś leżącego na jednej z nich. Ktoś zgubił całą saszetę dokumentów – paszport, portfel z pieniędzmi, telefon komórkowy. Przejrzawszy stwierdziłem, że to wszystko należy do Niemki Gunter. I teraz co z tym zrobić, czekać bo może zaraz przyjść czy wziąć ze sobą bo na pewno poszła dalej szlakiem i ją dogonię a może odnieść na policję… ostatecznie odniosłem do punktu informacji turystycznej obok komisariatu. Chwilę później ulotniłem się do Logrono.

Szło mi się dobrze, droga była naprawdę momentami przepiękna. Na przedmieściach spotkałem niespodziewanie Panią Gunter, poznałem ją ze zdjęcia. Dopiero przed kwadransem zorientowała się, że zgubiła dokumenty. Kiedy powiedziałem, że są bezpieczne w biurze informacji turystycznej to z radości dała mi 15€. Nie chciałem ale wcisnęła mi, no i dobra.

Chwilę później zdobyłem namiar na schronisko donativo przy kościele św. Jakuba. Pogadałem sobie z dwoma klerykami o sajderach, miłosierdziu i pokorze. Trochę dzięki nim odkryłem na nowo definicję człowieka wprowadzającego pokój.
Później Msza św. dla pielgrzymów. Ja i jeden Niemiaszek, Matias, mogliśmy przeczytać swoje intencje podczas nabożeństwa. Sporo dobrych natchnień tego dnia.
A zakończyłem go nauką koreańskiego za sprawą dwóch Koreanek. Teraz mogę błysnąć już euskarą no i koreańskim.

ań nią haseju – witam
czo nyn Janek im ni ta – mam na imięJanek
czo nyn Polandy esho ła sym ni da – jestem z Polski
kamsa ham ni da – dziękuję
puta ham ni da – proszę
bi an ham ni da – przeprasam
ban naa so paan ga ło ju – miło Cię poznać
ne – tak
anijo – nie
czo nyn han guk o ry but ham ni da – nie znam koreańskiego