Dzień 30

dzien 30
conques – decazeville

Dominikanie, bo to u nich mielismy mete, zaserwowali dosc sycace sniadanie, z ktorego bezczelnie pobralem nadmiarowo 3 kawali chleba na droge.
Z Francuzami Cecile i Marcyelem poszlismy na szlak. Reszta zostala jeszcze jeden dzien w pieknym Conques. A nas 20km odcinek zmeczyl jak bysmy szli 40. Raz pomylilismy droge (2km w plecy), pare razy musielismy sie zatrzymac. Do decazeville doturlalismy sie o 17. Ja bylem zadowolony ze wreszcie dotarlem do miasta z supermarketem. szybkie zakupy na pare dni – chleb, krem czekoladowy,czekolada i ser. Teraz byle do schroniska.
Do naszego donativo gite wpadlismy okolo 18. Dom starszej kobiety, pielegniarki. Opcja wspaniala. Wlascicielka bardzo lubi gotowac a to dla zglodnialego pielgrzyma najlepsza wiadomosc. Obym nabral tu energi i doszedl na 15 do Figeac do kolejnego gite donativo. Tym razem juz sam, wlasnym tempem.

A teraz maly opis tego jak prowadzone jest gite donativo…
Najpierw kolo poludnia Cecile zadzwonila by zarezerwowac miejsca. Juz przez telefon dowiedziala sie wszystkego na temat wieczornego menu. No i oczywiscie mielismy czuc sie jak u siebie. Gdy o 18 doszlismy na miejsce, na tarasie piekego domu odpoczywali juz pielgrzymi. Laurent, ktorego poznalem w le puy, malzenstwo Paryzan oraz jedna inna Francuzka. Caly dom piekny, urzadzony w starym stylu. Przy wejsciu informacja, iż jest caly czas otwarty i mozna sie rozgoscic. Dalej dodatkowe informacje gdzie zostawiac plecaki i buty.
Ja „rozgoszczenie sie” uznalem za mozliwosc zaparzenia sobie kawy. Do niej przegryzlem troche mojego chleba bo czekac 3 godziny na obiad z takim glodem nie wypada.
Podobnie inni pielgrzymi, cos przyzadzali lub uzupelniali notatki. Cecile zaczela grac na pianinie.
Przed 21 z pracy wrocila wlascicielka. Sympatyczna kobiecina po 50, Brigite. Obiad byl juz gotowy, trzeba bylo tylko podac do stolu. Wszystko robila sama, my zajelismy sie jedynie rozlozeniem zastawy.
Najpierw przystawka – kawaleczki chrupiacego chleba i ser fromage podany w zgrabnej miseczce. Chlebem zagarnialo sie aromatyczny fromage, ktory delikatnie rozplywal sie na jeszcze.cieplym pieczywie.
Po tym jak zjedlismy przystawke nadszedl czas na zupe. ale nie od razu. 5 minut przerwy czyli rozmowy przed podaniem zupy zaostrzylo aperyt.
Zupa jak zupa, warzywna… do tej pory w gite byla zawsze w formie kremu, tutaj typowa wodzianka.
Kolej na danie glowne rowniez poprzedzone 5 minutowa pauza. danie na zimno – makaron z kawaleczkami lososia w bialym sosie koperkowym. specyficzne, ryba chyba byla wedzona bardzo zdominowala smak tej potrawy. Do tego dodatek – salata skropiona oliwa, lekko przysypana gorczyca i uwaga – kwiatami. kwiaty prosto z ogrodu nadaly calosci wyjatkowego koloru, wspanialego zapachu i smaku. jak ustalilem nie moga byc to jakiekolwiek przydomowe kwiatki. sporo lokalnych jest niezjadliwych a nawet sa tez toksyczne.
Deser to regionalny specjal. ciasto z orzechow wloskich. niestety bez lukru ktory tak uwielbiam.
Dodam jeszcze ze od poczatku na stole goscilo lokalne wino. Brigite zapewniala ze tylko pielgrzymi maja okazje probowac te wina bo nie sa w sprzedazy. Trunek pierwsza klasa. do wyboru byl tez Cider, dla mnie tak wysmienity ze wrecz uzalezniajacy. byla rowniez schlodzona woda, kranowka. Francuzi taka pija. W sklepach kupuje sie wode tylko gdy w jakims regionie smak kranowej jest nie najlepszy lub nie nadaje sie ona do picia.
Przyznalem sie podczas kolacji, ze wedrowka przez Francje to dla mnie zrodlo kulinarnych inspiracji. bede mial co wyczyniac w kuchni po powrocie. Francuzi zarazili mnie kulinarnym entuzjazmem, az chce sie gotowac. Z moim stwierdzeniem zgodzili sie wszyscy, Cecile z malym wyjatkiem. Przyznala ze Polacy robia swietne ciasta. sama bywala u przyjaciol w gdansku wiec m pojecie. tutaj w cukierniach faktycznie dosc monotematycznie. 90% wypiekow z ciasta francuskego a te pozostale 10% jakby z przymusu by pochwalic sie szerszym asortymentem.
Po takiej kolacji wszyscy poszlismy do kosciola, ktorym opiekowala sie Brigite. Modlitwa przy swiecach… wszystko w atmosferze mistycznej medytacji w mroku. po 20 minutach wrocilismy. sen nie za dlugi bo 6,5 godziny to malo po takim wysilku.
Rano sniadanie. tu bez zmian – chleb, maslo, konfitury. byl tez jogurt i platki kukurydziane. Francuzi robia w domach swoj jogurt.. maja specjalne maszyny do mieszania mleka, sklepowego jogurtu i jeszcze czegos… nie ustalilem ale jest to domowy wyrob bo smakuje zdecydowanie inaczej niz zwykly sklepowy produkt.
Na pozegnanie Brigite przygotowala mi wyprawke… w pojemnik napakowala mi herbatniki, pol tabliczki czekolady, rodzynki i migdaly. dostalem tez jogurt i jajko. Wszystko z dobrego serca i to bylo widac.
Zawsze gdy mam okazje zatrzymac sie w gite donativo podpytuje delikatnie skad taka inicjatywa.
Brigite posiadala nieruchomosci. miala nabywac nastepna ale stwierdzila ze zycie nie na tym polega, ze tak nie chce zyc. sprzedala wszystko i kupila dom na szlaku z ktorego zrobila gite. i widzialem na wlasne oczy – byla szczesliwa.