Dzień 35

dzien 35
Cahors – Montcuq

Wychodzac z miasta takim mostem nie sposob nie miec dobrego humoru. Ten towarzyszyl mi az do wieczora. W dzien co prawda slonce strasznie palilo kark i entuzjazm ale z usmiechem na twarzy potraktowalem to jako rozgrzewke przed Hiszpanią.
Tuz za Cahors spotkalem ojca z dwoma nastoletnimi synami. Poczestowali mnie mieszanka orzechow i to nie kiepska garscia! Taka porcja energii w tutejszych warunkach jest na wage zlota, tak samo jak i odruch dobrego serca.
Po drodze minalem 2 male wioseczki… kurcze, ladnie u tych Francuzow na prowincji. Dalej wsrod zalesionych wzgorz przeplatanych na nizinach polami uprawnymi doszedlem do Montcuq. Miasteczko bardzo zadbane i pelne uroku.
Znalazlem dosc ciekawe gite ladnych pareset metrow od granicy Montcuq ale cos wlasnie tam kazalo mi isc. I mialem nosa. Super wlasciciele i super meta. Zwykle w gite nie ma nic do dyspozycji poza woda z kranu i solą. Tutaj sa nawet syropy! jest tez automat do wody z kostkami lodu. Za hawirką plynie rzeczka gdzie mozna nogi zamoczyc. Okazalo sie ze jeszcze wifi jest. a na koniec powitania wlasciciel przyniosl mi schlodzone piwo. Nic dodac nic ujac – to ten sam entuzjazm wobec gosci jaki opisywalem wczesniej. Do moich pomidorow i fasoli dostalem odrazu cebule i czosnek. Obiad wiec bedzie pyszny. I taki tez byl.. zostalo jeszcze na sniadanie.
Wieczorem gdy juz lezakowalem z notatkami w reku, przyszla po mnie zona wlasciciela. Zaprosila na deser (obiadu nie wykupilem). lodow nie jadlem chyba od wyjscia wiec az wyskoczylem z lezaka. w domu przy stole juz siedzieli gospodarz i dwoch pielgrzymow – Francuzi, ojciec i syn. Tak usiedlismy w 5 i zaczelismy dzialac. Do lodow dostalem rozowe wino a po chwili zorientowalem sie czemu wszyscy tacy weseli… poprostu konczyli etap win a zaczynali juz nalewek. Jean-Michael nawyciagal chyba z 10 flaszek swoich specyfikow samorobek. Kazdemu rozlewal doslownie po naparstku, na sprobowanie. Cassis świetne, dalej orzechowka, tez wyjatkowo dobra… dotarlo do mnie, ze za 20 minut bede podziwial blat stolu od spodu jesli takie tempo sie utrzyma. Najgorsze ze Jean-Michael przyniosl specjaly z super szafy… sliwowice. no to byl dopiero bimber jak w ruską morde strzelil. Tak mnie skrzywilo ze az zobaczylem swoje plecy. Ale …szacun dla francuskiej kultury picia alkoholu… po tej sliwowicy powiedzialem ze za mocne i podziekowalem delikatnie. Chwile jeszcze posiedzielismy po czym wszystkie flaszki powedrowaly spowrotem do szafy… czyli tu sie nie uchlewa a degustuje trunki. To mi sie podoba – kolejna inspiracja do wdrozenia.