Dzień 41, 42 i 43

dzien 41
Lamothe – Nogaro

Rano przykra niespodzianka – bol gardla. Zdecydowanie to przez ten nocleg w namiocie. Łyknalem paracetamol i w długą. Na dworze tuz przed wschodem slonca prawie mroz. Teren gorzysty ma swoje prawa. Sweter i polar podczas szybkiego marszu nie zapewnily mi ciepla. Zastanawialem sie czy nie zalozyc kurtki.
Zrozumialem – noce w letnim spiworze moge sobie zostawic na Hiszpanie bo tutaj po zmroku jest po prostu za zimno.
Turbotempo i w mgnieniu oka doszlismy z Martialem do Nogaro. Kwatera w gite aeroklubu. No i ok, niech bedzie. Zdazylismy przed otwarciem. Oczywiescie na miejscu krzeslo juz grzeje nie kto inny jak Florian. Byl przed nami. Cwaniakuje bo wychodzi skoro swit bez minuty opoznienia a i tak mial 5 km blizej.
Fasola i pomidory z Aldiego i mialem obiad. Do tego boczek, ktory kupilem na sniadanie gdzies po drodze. Moim wykwintnym daniem podzielelem sie z Florianem i jednym Francuzem, Dominikiem. Tak jak Florian, on tez byl kolo 60. Odwdzieczyl sie czestujac orzechami, zjedlismy tez melona na spole. Daj troche a otrzymasz znacznie więcej – zapamietam.
Wieczorem sypnalem sie drugi raz do marketu, po ciastka. Obejrzalem sobie tez to Nogaro. Kiepsko.. przelotkowka jako glowna ulica miasta mowi wszystko. Kompletna dziura. Aczkolwiek chcialbym zeby miasteczka w Polsce tak wygladaly. To przynajmniej jest zadbane i nie ma na kazdym płocie miliona kiczowatych reklam.
Po powrocie z obchodu 2 aspiryny i na prycze. Koniecznie musze sie podleczyc.

dzien 42
Nogaro – Aire sur l’Ador

Rano czułem sie zdrowy wiec i ucieszony. Na sniadanie zjadlem moja obiadokolacje i bylem gotowy do wymarszu. Martial troche zmulił wiec wyszedlem szybciej samotnie. Zrobilem sobie po drodze dluzsza przerwe na sniadanie. Myslalem, ze Martial dojdzie ale nie. Caly dzien mialem wiec dla siebie.
O 13:30 bylem na miejscu. Miasto… okazały most nad zasyfiałą rzeką no i kosciol piekny ale to w sumie koniec. Calosc ladnie sie prezentuje lecz w porownaniu z miejscami, ktore juz odwiedzilem Aire sur l’Adore wypada co najwyzej przecietnie.
Zaczalem szukac gite. Natrafilem na drogowskaz – Accueil Peleren. Takie cos jest napisane na kazdym schronisku wiec skumalem ze to zakwaterowanie. Ten znak doprowadzil mnie do katedry. W srodku faktycznie Accueil Peleren ale czynne od 15 a na zegarku 13:30. Zagadalem wiec do koscielnej, ktora akurat krzatala sie w poblizu. Gestami wyjasnila.. picie, jedzenie, spanie… no dobra, to jest to czego szukam. Poczekalem 1,5 godzinki na miescie.
Potem przychodze i zaczynam gadke – z Francuzem po niemiecku. I sie okazuje, ze to nie zadne zakwaterowanie tylko punkt informacyjny. Gosc zaczyna wyciagac z szuflady ulotki schronisk. Wnerwilem sie ostro bo czekalem tyle czasu, zeby dowiedziec sie tego, co mam napisane w przewodniku. Mowie wiec, ze to zadne accueil peleren tylko information point. A typ na to ze przeciez jeszcze przybijaja pieczatki wiec nie tylko punkt informacyjny.
Dobra, bez oznak irytacji podziekowalem za pomoc i poszedlem szukac gite. Oczywiscie o tej porze juz miejsc na sali wspolnej nigdzie nie bylo. Wszystko zajete. W jednym hotelu zostaly pokoje za 16€. Nie odpowiadalo mi to, ruszyłem więc w trase ale jakoś po 5 minutach cofnąłem się. Pomyslalem, że przynajmniej jest wifi w hotelu, pogadam wreszcie z Dziewczyną, moze bratu rzuce też jakies wieści do rozpowszechnienia. Wrociwszy utargowalem 13€ bez sniadania. Jedno dobre.
Zdazylem na Msze a to tylko dlatego, ze rozpoczela sie jak wiekszosc nabozenstw, na ktorych bylem, z opoznieniem – 15 minut.
Po powrocie oczywiscie obiad na bogato: fasola + pomidory. Wczesniej po te produkty jednak musiałem sie pofatygować dosć boleśnie bo… We Francji są takie mniejsze sklepy, takie minimarkety, Casino. Czy jest tam drogo czy tanio – nie bede oceniał. Jest jednak nieco drożej niż w marketach – Carrefour, Intermarche, itp. Kilkanaście albo kilkadziesiąt eurocentów zaoszczedzone na kazdym produkcie wyzwala we mnie zdolnosć do nadludzkiego wysiłku ;) bo czym nazwać godzinny spacer w jedna strone (po przejsciu i tak juz 30km) w słońcu na drugi koniec miasta po fasole i pomidory…

dzien 43
Aire sur l’Adore – Arzaq

Z przytulnego hoteliku az zal bylo sie zwijac. Zal ten opoznil moje wyjscie o dobra godzine, bowiem wymeldowalem sie kwadrans po 7.
Na miescie skołowalem jeszcze bagietke zanim bezpowrotnie oposcilem to miejsce. Z tym pieczywem we Francji jest tak – sa bagietki w kilku rozmiarach – 200g lub 250g i np. 400g. Roznice w cenie niewielkie, wszystkie kosztuja w granicach 0,85 – 1,1€. Chleba czy bulek nie uswiadczysz w tutejszych piekarniach.
Na piereszym lepszym zakrecie za miastem postanowilem rozlozyc sie ze sniadaniem. Miedzy polami kukurydzy poudawalem buszujacego w zborzu i wszamalem bagietke oraz zakupione wczesniej brzoskwinie w puszce.
Konkretny upał i marsz wlasciwie tylko po asfaltowych drogach strasznie mnie oslabily. Kolana od marszu po tak twardej nawierzchni az skwierczały.
Doszedlem wg przewodnika do mety etapu i nie kombinujac wiele odszukalem gite communal i wykupilem nocleg. Na miejsce oczywiscie tez zawital Florian. Bardziej niz jego obecnosc dreczy mnie ;) fakt, ze mam takie samo tempo co 60 letni facet ;-) bo przeciez dzien w dzien sie widzimy.
Po gadce ze Slowakiem szybkie zakupy i obiad.
Później poszedłem na spacer po miasteczku. No nie powiem… jest co podziwiać. Nawet określenie „miasteczko” było chyba lekko na wyrost. Ładny ryneczek cieszył oko. Tam zauważyłem punkt informacji turystycznej. W srodku z internetu korzystał Martial. Okazało się, że pociagnal temat nocowania w namiocie. Dzis tez nie chciał zostać na mecie, poszedł w drogę. Ale wczesniej obeszliśmy rewir. Namierzyliśmy Mszę o 18. Czekamy i czekamy a tu nagle wchodzi ktoś i mowi, że Kapłan moze sie spoźnic ale raczej w ogole nie bedzie mogl sie pojawić. Zostalismy poproszeni do miejskiej sali spotkan. Tam 15 min czekaliśmy ale Ksiadz ostatecznie nie zjawil się. Jednak kilkoro pielgrzymów wystarczyło by rozpoczela sie dyskusja na dobre. Poznałem tam starszą skośnoką Holenderkę, która wychwalała Zakopane pod niebiosa. Rownież Amerykanke koło pięćdziesiątki z Las Vegas, która oprócz upragnionej miłości szukała słuchacz chetnego do poglebienia wiedzy o jej mieście.
Gdzies tam w tym calym zamieszaniu przyuwazylem na ścianie mape Europy. Do niej pielgrzymi przypinali piny, oznaczające miejsce rozpoczecia ich wedrowki. Z Polski tylko 2, ja dumnie dolożyłem jedną, Bydgoszcz moje miasto.
Wygodnie się siedziało nad tymi wszystkimi ciatkami jakie były wystawione ale po godzinie kazdy poszedl w swoja strone.
I tu czesc komediowa tego całego komediodramatu się konczy. Do sali na ktorej rozlozylem sie ja i Dominik dołaczył jakiś Francuz. Odrażał swoim zachowaniem. W niezbyt higienicznym stanie gibnął sie na lozko i co najgorsze zaczal chrapac tak ze nie zasnalem do 1 w nocy. Z irytacji wyszedlem ze schroniska posluchac jak daleko go słychac – przeszedlem przez dziedziniec a zatrzymalem sie na polowie ulicy. Wrrrrrr