Wywiad w Przewodniku Katolickim
W nr 29 Przewodnika Katolickiego z dnia 21 VII 2013 opublikowano wywiad z moją skromną osobą. Opowiadam w nim o mojej Pielgrzymce z Bydgoszczy od Hiszpanii, oczywiście w wielkim skrócie. Poniżej skan oraz treść artykułu. Autorem tekstu jest Pani Katarzyna Jarzembowska.
—————–
Uroniłem łzę ze szczęścia
Północno-zachodnia Hiszpania jest znana przede wszystkim z przepięknego miasta Santiago de Compostela. Jest ono położone w Galicji, na pogórzu Gór Kantabryjskich, zaledwie 35 kilometrów od wybrzeża Oceanu Atlantyckiego. Santiago słynie przede wszystkim z miejsca spoczynku jednego z dwunastu uczniów Chrystusa – św. Jakuba Większego.
Ważny ośrodek kultu i ruchu pielgrzymkowego znany był już w wiekach średnich. Zajmował wysoką pozycję – tuż po Rzymie i Ziemi Świętej. Na szlakach nazywanych „Drogą św. Jakuba” można znaleźć liczne schroniska, a nade wszystko drugiego człowieka, który pomoże – ugości i przenocuje strudzonego wędrówką. Jan Michalski doświadczył tego na własnej skórze – przebył trasę z Bydgoszczy do Santiago de Compostela w 69 dni.
Zasiane ziarno
W czasie naszej rozmowy towarzyszyła nam, oczywiście, muszla pielgrzymia – znak rozpoznawczy celu podróży, a także symbol św. Jakuba. – Każdemu, komu opowiadałem o moim zamiarze, włosy stawały dęba. Kiedy zapytałem rodziców, co o tym sądzą, usłyszałem: „Dobrze, dobrze…”. Nikt chyba w to nie wierzył… Przyjaciele mówili: „Stary, oszalałeś, co ty wymyśliłeś? Daj sobie spokój” – opowiada bydgoski pielgrzym.
Jan Michalski pracował wówczas jako projektant stron internetowych. – Wszystko zaczęło się w 2011 roku, kiedy w Przewodniku Katolickim, a następnie w Internecie natrafiłem na artykuł o dziewczynie, która postanowiła odbyć taką pielgrzymkę z Polski. Potem były następne informacje. Ziarno zostało zasiane, nie mogłem już powstrzymać jego wzrostu. Byłem przekonany, że to natchnienie, którego nie można zignorować. Trzeba go wysłuchać, poddać się mu. Zostałem do tego wręcz zmuszony – dodał.
I tak w styczniu Jan zwolnił się z pracy. Aby sfinansować wyprawę, sprzedał to, co miał – m.in. cenny sprzęt fotograficzny. – Wsparło mnie również wiele osób z rodziny, znajomi, a także kapłani. Chociażby michalita ks. Tadeusz Ruszkowski CSMA i kapucyn o. Kazimierz Śnieg OFMCap, który opowiedział mi o swoich wyprawach, a potem podarował mi swoją koszulę najlepszą na wyprawy z czasów młodości i pieniądze. To również ks. Artur Pająk CM ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego á Paulo, od którego uzyskałem kilka praktycznych porad. On też dał mi muszlę, z którą doszedłem do samego Santiago de Compostela. Wszystkie ofiary były takimi „zastrzykami” za modlitwę na pielgrzymim szlaku – powiedział
Błogosławieństwo i… w drogę
W kwietniu przygotowania ruszyły pełną parą: kupno namiotu, butów, rozpisanie krok po kroku trasy z Bydgoszczy, przez Czechy, Bawarię, Szwajcarię, Francję, Pireneje do Hiszpanii. Łącznie około 3200 kilometrów. Trzeba też było stworzyć paszport pielgrzyma. – Te standardowe książeczki mają miejsce na około trzydzieści pieczęci. U nie potrzeba było więcej, bo wędrowałem aż 69 dni – dodał.
Kluczową datą był 12 czerwca – Jan wybrał się z rodziną i znajomymi na Mszę św. do bydgoskiej bazyliki. Tam zdobył pierwszy stempel i otrzymał Boże błogosławieństwo, którego udzielił proboszcz ks. Marek Bednarek CM. – W Polsce szedłem poza szlakiem. Nawet gdy na niego trafiłem, nie różnił się od zwykłej trasy, no może poza tabliczkami na słupach. Po przejściu około trzystu kilometrów dotarłem do drogowskazu, na którym ujrzałem napis: „Santiago de Compostela 3414 kilometrów”. I nagle długość całej trasy wzrosła do prawie czterech tysięcy kilometrów – wspomina.
Trzeba było zmodyfikować plan. Po dojściu do Pragi Janek przeszedł jeszcze jeden dzień na nogach, a następnie dojechał do Paryża. Stamtąd udał się na południe Francji do miejscowości Le Puy en Velay. – To znane miejsce na szlaku pielgrzymkowym. Znane chociażby z tego, że posługujący tam biskup odbył na początku odrodzenia się ruchu pątniczego w średniowieczu pieszą wędrówkę. To rozsławiło dzisiejszy główny szlak Francji. Stamtąd do Santiago było już 1500 kilometrów. Ten etap pokonałem w niecałe pięćdziesiąt dni – dodaje.
Pielgrzymka to nie tylko zakurzone buty, przemoknięte rzeczy, pot na czole. To nade wszystko przypadkowo spotykani ludzie, od których pątnik oczekuje najczęściej tylko ciepłego kąta i życzliwości. – W Polsce pokonałem całą trasę w zasadzie bez wydawania pieniędzy, licząc na ludzi. Nocowałem w domach przypadkowych osób – rolników czy emerytów, także na plebaniach. Tak było aż do Pragi. Potem szlak jest na tyle zorganizowany, że ciężko zrealizować takie wyzwanie bez odpowiednich środków. W Paryżu pojawiła się wizja nocy, którą miałem spędzić na dworcu. Jednak w restauracji poznałem dziewczynę, która okazała się kierowniczką zmiany w hotelu. Udało się załatwić mi pokój. Po tylu nocach, spędzonych między innymi w namiocie, wreszcie wyspałem się po królewsku – podkreśla.
Wewnętrzne oczyszczenie
Dokładnie w 69 dniu młody pielgrzym zobaczył dwie wieże, które zdobią katedrę w Santiago de Compostela. Świątynię wznoszono przez kilka wieków – według tradycji nad grobem św. Jakuba Starszego. – Moja pielgrzymka zakończyła się w momencie, kiedy pomodliłem się przed sarkofagiem Apostoła. Ci, którym opowiadałem o tym w Polsce, porównują to z wejściem pielgrzymkowym na Jasną Górę. Jednak jak człowiek przejdzie te 2100 kilometrów przez pół Europy, to dosłownie „fruwa” gdzieś pod kopułą katedry. To uczucie, którego nie da się opisać. Uroniłem łzę ze szczęścia. Stałem przed ołtarzem z przekonaniem, że teraz mogę Boga prosić o wszystko, bo dokonałem z Jego pomocą czegoś takiego. Czułem, że Ktoś klepie mnie po plecach, mówiąc: „Dobra robota, proś, o co chcesz”. Warto było znieść wszystkie trudy dla tego jednego momentu. Nawet gdyby ta pielgrzymka miała zaowocować tylko takim jednym doznaniem, bez wahania poszedłbym – mówi.
Symbolicznym „końcem Drogi św. Jakuba” jest Przylądek Finisterre nad Oceanem Atlantyckim. – Wśród pielgrzymów istnieje przekonanie, że trzeba tam dojść, spalić część swojej garderoby i wykąpać się w oceanie. Ma to być znak wewnętrznego oczyszczenia, odcięcia się od starej drogi i rozpoczęcia nowej. Mnie to za bardzo nie interesowało, ale byłem tam. Potem wracałem już do Madrytu, a następnie autokarem do domu. Samolot nie wchodził w grę, bo wcześniej nie wiedziałem, kiedy zakończę pielgrzymkę…
Jan Michalski zaznaczył, że taka wyprawa ma w sobie przede wszystkim ukrytą wartość duchową. – Zamiar „pójścia” musi w człowieku dojrzeć. Nabrać właściwego kształtu. Gdybym miał to zrobić rok wcześniej, pewnie przeszedłbym co najwyżej pięć kilometrów, marudząc. Pielgrzymka pozwala poznać samego siebie, rozeznać swoje możliwości – nie tylko fizyczne, ale i duchowe. Pozwala ogołocić się z niepotrzebnych rzeczy, które codzienność podnosi do rangi czegoś niezbędnego. Kiedyś natrafiłem na pewien mądry cytat: „Niech wieczne rzeczy będą w pożądaniu, a doczesne w używaniu”. Taka wędrówka również nastawia człowieka na coś takiego – zakończył Jan Michalski.
Aby poczuć jeszcze bardziej to, co działo się podczas 69 dni wędrówki, warto odwiedzić stronę internetową www.janmichalski.com/camino/.