Pielgrzymka do św. Jakuba – dzień 65

Jan Michalski, Pielgrzymka Drogą św. Jakuba z Bydgoszczy do Hiszpanii

dzień 65 16.08.2012.

Pierros – Hospital de la Condera

Wstałem jako pierwszy. Bez wykupionego śniada wyszedłem na trasę. Jeszcze przed świtem. Lateraczka na głowę i jazda. Poszedłem jakąś alternatywną trasą, albo główną.. tutaj nigdy nie wiadomo, która jest która. Wkraczyłem do pierwszej miejscowości gdy zacząłem w pierwszych promieniach słońca dostrzegać oznaczenia trasy. Od napotkanych pielgrzymów dowiedziałem się, że idę okrężnym szlakiem przez jedno wzniesienie, czyli alternatywnym. Cofnąłem się, ale pół godziny jednak w plecy… ostatecznie dla mnie to mały spacer, pomyślałem. Lekcja pokory, ot co.
Camino dzisiaj wiodło mnie trasą szybkiego ruchu. Na szczęście samochodów mało, nie wypadało więc narzekać. Były momenty kiedy wyprzedzali mnie i piesi pielgrzymi, i rowerowi – ci na trzeciego, i konni – ci na czwartego (?).
Gdzieś we wioseczce dorwałem tiendę (sklepik). Przepyszna bagietka (1€) i puszkowany tuńczyk (1€) oraz litr soku (1,5€) dodały mi energii. W witrynie zobaczyłem mój error z kościoła w Molinasece. Wyglądało nadal zabawnie – fotka na pamiątkę.

Później szlak odbił od autovii i wiódł już całkiem ładnymi dróżkami. Pogoda też dopisywała, szło się wspaniale – żyć nie umierać. Po drodze zaciekawiło mnie pewne zjawisko – tu w Galicji mówi się językiem Galeo. Miejscowi by zaznaczyć ten fakt, malują po partyzancku drogowe znaki informacyjne – sprayem na każdej literze J malują X. Przechodziłem obok domostwa, na schodach akurat siedziały i rozmawiały dwie miłe Panie. Właśnie one mi wyjaśniły o co chodzi w tej kwestii.

Dalej droga wiodła przez niesamowite wzgórza. Z ich szczytów było widać całe pasma górskie, piękne widoki. Zatrzymywałem się raz po raz aby podziwiać panoramę. Ale trzeba było robić kilometry… dotarłem do miejscowości O Cebreiro. Kilka kamiennych domów i kościół, wszystko na samym szczycie wzgórza. Niestety w alberdze miejsca brak, jak się okazało już od otwarcia czyli od 13. Ja byłem tu dopiero o 16. Spotkałem za to brata zakonnego z Polski. Kapucyn z Warszawy. Był akurat na dwutygodniowym urlopie u tutejszych braci. Przybił mi pieczątkę w paszporcie pielgrzyma.
O Cebreiro to wyjątkowe miejsce, tętniące folklorem… Kapucyni w habitach siedzący przy stolikach, pijący kawę pośród pielgrzymów i turystów. Na każdym rogu restauracja z pensjonatem, a rogów nie więcej jak 10. Żałowałem, że nie udało mi się tu zostać.
Poszedłem do następnej wioski, 4 kilometry. W O Cebreiro zapewniano mnie, że i tam miejsc już nie będzie ale mało mnie to proroctwo interesowało. Na miejscu miłe zaskoczenie, wolne miejsca są, w taniej alberdze. Szybki rytuał pielgrzyma (pranie itp.) i zrobiła się 19. Starsza parka peregrinos z Francji dała mi cynk, że w pobliskim pubie (restauracji) szykują się jakieś tańce. Poszedłem zobaczyć.
Dosiadłem się do innych pielgrzymów, którzy siedzieli na zewnątrz – przyszło jakieś 3/4 albergi (15 osób). Zamówiłem zimne piwo (1,2€ za 0,25 l), o ile dobrze pamiętam pierwsze piwo podczas wędrówki, które sam sobie kupiłem. Cześć osób zawinęła się do środka na obiad. A tu tymczasem przyjechał lokalny artysta, jakiś gość z dudami i zaczyna harcować na środku ulicy. Inni, głównie sami dziadkowie, zaczęli tańczyć… i tak się wieczór toczył. Hiszpanka z Toledo wyjaśniła mi, że ludzie z Galicji, są w pewnym stopniu spokrewnieni z Irlandczykami, mają w pewnym stopniu te same geny. Zgrabnie bez zbędnego tłumaczenia wyjaśniła, że Galicja i Irlandia bardzo dawno temu to był jeden kraj. Od miejscowej babinki dowiedzieliśmy się jak tu się żyje, jak płynie czas… ale skończyło mi się piwo. Żal było wydawać następne 1,2€ więc chwile posiedziałem jeszcze, po czym wróciłem do albergi.