Pielgrzymka do św. Jakuba – dzień 71
Jan Michalski – Camino z Polski z Bydgoszczy
dzień 71
środa, 22.08.2012
Santiago de Compostela – Fisterra
Autobusy do Finisterry odchodzą o 9, 10 i 13. Pojadę pierwszym kursem. Będę miał więcej czasu na odetchnięcie oceanem. Wyszedłem z albergi przez 8:00.
W autobusie miejsce na górnym pokładzie, tuż przy przedniej szybie – o to chodziło. Obok mnie starszy Holender, businessman. Trochę pogadaliśmy o interesach.
Wartko dojechaliśmy na miejsce. Tam w municypalnej alberdze informacja – miejsca tylko dla tych, którzy tu przymaszerowali z Santiago. Spodziewałem się tego, na szczęście spod dworca od razu zgarniają do prywatnych alberg… jak w Zakopanem. Za 10€ zakwaterowanie na super turystycznym poziomie.
Miasteczko ma swoją atmosferę. Port, przycumowane łodzie, szumiący specyficznie ocean i nieprzesadny tłum na bulwarze, proste domy z drewnianymi kolorowymi okiennicami, tawerna „Pirat”.
Pogoda jednak typowo irlandzka – wiatr, zimno i wilgotno, srebrne chmury zwiastujące deszcz. A tak liczyłem na kąpiel w oceanie.
Korzystając z dobrze wyposażonej kuchni w alberze wyczarowałem sobie obiad. I drzemka…
później popołudniu spacer po mieście. Zasięgnąłem informacji co i jak… o 21:30 trzeba się ustawić na samym końcu półwyspu by obserwować zachód słońca, a tuż po zmroku przed Faro czyli latarnią morską, by spalić ubrania. Ma to być symboliczne opuszczenie tej drogi jaką się przebyło, wejście do nowego życia przez całkowite spalenie poprzedniego, koniec pielgrzymki to początek nowej drogi.
Na miejsce pomaszerowałem wcześniej. Po drodze spiknąłem się z grupką pielgrzymów – kilku Włochów, Hiszpan, Brazylijczyk, Rumunka, Hiszpanka.. i tak wszyscy tam staliśmy, na skale, z gitarką popijając wino i wspominając najciekawsze fragmenty z wędrówk jednocześnie zapamiętując moment zachodu słońca. Ricardo z Brazylii spalił spodnie, Criss ze Stanów skarpety, Rumunka specjalnie przyniosła sukienkę. Ja nie spaliłem nic.
O północy wróciliśmy do miasta. Poszedłem do albergi by odpocząć. Zmęczenie pielgrzymką nadal mnie trzymało, a jutro z rana zdecydowałem się na marsz do Muxii, miasteczka na drugim krańcu półwyspu.